Przed laty wstrząsnęliśmy polskim rynkiem. Dziś Polsat Sport to uznana marka
– Tym, co wstrząsnęło polskim rynkiem, było nabycie praw do Ligi Mistrzów UEFA i do dwóch edycji piłkarskich mistrzostw świata. To był pierwszy raz, kiedy prywatna stacja łamała monopol TVP na te produkty. Wszyscy zastanawiali się, czy Polsat Sport podoła. Jak się później okazało, daliśmy radę i to z dobrym skutkiem – powiedział Marian Kmita, dyrektor ds. Sportu Telewizji Polsat, a także wiceprezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego, w rozmowie z Interia Sport. Polsat Sport właśnie kończy 25 lat.
Tomasz Kalemba, Interia Sport: Polsat Sport kończy 25 lat. Piękny jubileusz. Proszę przyjąć gratulacje. Pamięta pan początki, było trudno?
Marian Kmita, dyrektor ds. Sportu w Telewizji Polsat: – W Polsacie jest takie credo, że nie ma takich słów: trudno, nie da się, niemożliwe. To było wyzwanie, choć trochę inne od tego, co zostawiałem w TVP. Sport w Polsacie był wówczas w powijakach i w owych czasach był symboliczny. W moim wypadku to jest nawet 26 lat, bo Polsat Sport powstał po roku mojej pracy w Polsacie. Nie mam w głowie obrazu, że było trudno, ale na pewno był ogrom pracy i wyzwań. To był – tak bym to chyba nazwał – bardzo ciekawy czas. Ten sport w Polsacie, który dziś jest gigantyczny, stawialiśmy od początku. Mieliśmy prestiżowe fundamenty, co od razu wiązało się wielką odpowiedzialnością od samego początku.
Co było impulsem do powstania Polsatu Sport?
– To był mundial we Francji. Mnie jeszcze nie było wówczas w Polsacie, ale znałem to z opowieści Piotra Nurowskiego. Była gigantyczna oglądalność finału i Piotr Nurowski namówił prezesa Zygmunta Solorza do pójścia tym tropem. Wskazał, że sport może być bardzo ważnym argumentem w ofensywie prywatnej telewizji. Polsat miał wtedy raptem kilka lat i był mocny w publicystyce i informacji. Był prekursorem show telewizyjnego, co dziś jest w każdej liczącej się telewizji. Sport był jednak wówczas nieco z tyłu. Piotr uznał, że przykład z mistrzostw świata we Francji będzie impulsem i doskonałym argumentem do tego, by namówić prezesa Solorza do inwestycji. I tak się stało.
Tym samym doprowadziliście do rewolucji na rynku praw telewizyjnych?
– Tak. Zaraz za tymi mistrzostwami ruszyły negocjacje do pozyskania praw do Ligi Mistrzów UEFA oraz piłkarskich mistrzostw świata w Korei Południowej i Japonii. I to nie było wszystko. Ruszyliśmy z ofensywą, bo pozyskaliśmy też prawa do Wimbledonu i relacji z cyklu turniejów tenisowych ATP Masters. To była cała paczka różnych praw. Od tego się zaczęło, choć Polsat robił wcześniej próbne galopy związane z żużlem i siatkówką.
Wimbledon i szerokie prawa do siatkarskich relacji. To chyba tym Polsat Sport chwali się najbardziej. To fundamenty w tym momencie, ale nie zawsze tak było.
– Siatkówkę pozyskaliśmy dopiero po wielu latach. Ta dyscyplina miała się coraz lepiej i wiele umów licencyjnych miała wówczas TVP. Zresztą sam o to zadbałem, pracując jeszcze w tej telewizji. W Polsacie Sport zaczęliśmy pokazywać siatkówkę od wybiórczych meczów Nike Węgrów w lidze kobiecej. Od 2000 roku transmitowaliśmy mecze naszych siatkarskich drużyn w europejskich pucharach. Tą pierwszą była Galaxia AZS Częstochowa. W 2005 roku już na poważnie zajęliśmy się siatkówką na poziomie reprezentacyjnym, chociaż wcześniej udało nam się kupić prawa do turnieju, w którym “Złotka” Andrzeja Niemczyka zdobyły pierwszy tytuł mistrzyń Europy dla Polski w 2003 roku. Ta siatkówka zatem przyrastała w Polsacie, a Wimbledon był niemal od początku. I rzeczywiście można powiedzieć, że to są fundamenty. Jednak tym, co wstrząsnęło polskim rynkiem, było nabycie praw do Ligi Mistrzów UEFA i do dwóch edycji piłkarskich mistrzostw świata. To był pierwszy raz, kiedy prywatna stacja łamała monopol TVP na te produkty. Wszyscy zastanawiali się, czy Polsat Sport podoła. Jak się później okazało, daliśmy radę i to z dobrym skutkiem.
Dzisiaj, kiedy patrzy pan na to, jak rozwija się telewizja – także za sprawą platform internetowych – ma pan poczucie, że pasowałoby jeszcze dokupić jakieś ciekawe prawa?
– Od lat staramy się, żeby nasze portfolio było jak najszersze. Próbujemy zatem eksperymentować. Kiedy dopiero co Zbigniew Bródka zaczął liderować w Pucharze Świata, to zajęliśmy się łyżwiarstwem szybkim. Dopiero, jak już coś odkryjemy, wypolerujemy i oszlifujemy, to wtedy zaczyna się walka na rynku o taki produkt. Tak było z pierwszą ligą piłki nożnej, czy z Pucharem Polski. Takie są prawa rynku i trudno mieć o to pretensje. Bawi nas zatem nie tylko stawianie na sprawdzone konie, ale też podnoszenie czegoś z ziemi. Przez lata współpracowaliśmy z piłką ręczną, która w czasach Bogdana Wenty święciła triumfy na dużych imprezach. Teraz to wszystko podupadło, ale ekscytuje nas podnoszenie z ziemi piłki ręcznej. Jesteśmy też w dobrej relacji z polską koszykówką. Uważamy, że drzemie w niej duży potencjał. Próbujemy zatem też poszerzać nasze relacje. Nie tylko na zasadzie służby sprawozdawczej, ale też w formie partnerstwa dla tych dyscyplin.
Od ubiegłego roku macie też prawa do mistrzostw świata w hokeju.
– Trudno jednak powiedzieć, że to jest dyscyplina niszowa.
W Polsce w tym momencie niestety tak.
– Powiedziałbym, że na polskim rynku jest w impasie. Musimy mieć jednak szerokie portfolio dyscyplin sportowych, by zachować dywersyfikację celów, jakie sobie stawiamy. Wspomniałem o “Złotach” Niemczyka. To był zupełny przypadek, że transmisje z tych mistrzostw Europy były u nas.
Zamieniam się w słuch.
– Byłem akurat w Monte Carlo i tam kupiłem prawa do turnieju, którego w Polsce nikt nie chciał. Nie było bowiem żadnych przesłanek do optymizmu. Pamiętam, że to była śmieszna kwota. Chyba 10 250 dolarów. Jeszcze się przekomarzaliśmy wówczas z naszą serdeczną przyjaciółką z Infrontu o setki dolarów, żeby było trochę taniej. Później okazało się, że to była żyła złota. I tak czasami bywało z zakupem praw w Polsacie. Trochę cierpliwości, szczęścia i szaleństwa oraz zaufania do tych, którzy rekomendowali nam różne rozwiązania, owocowało doskonałymi rezultatami.
foto. PAP
źródło. Polsat Sport
